Braki, braki. Rok mija jakby ktoś odgrywał scenę: „Szybko, za tym samochodem!”. Stare plany się wykruszyły, pojawiły się za to nowe. Dorosłam. I żyję poza Facebookiem, więc wyszłam z towarzyskiego obiegu. Trudno.
Czego brakuje górskiemu człowiekowi, gdy wsiąka w codzienny tryb? Czasu. Wytchnienia. Życzliwych, bezinteresownych ludzi. Wspólnego śpiewania przed i po wódce/piwie/winie/herbacie z amolem. Płakania ze śmiechu i przestrzeni. I ciszy. Kiedy już nam ciężko i czujemy, że nas coś w środku skręca, a czasu nadal jest mało, ruszamy z Marcinem w Pagórki Świętokrzyskie. Choćby na Pasma Posłowickie i Dymińskie, które leżą jeszcze w obrębie Kielc. Jak ostatnio.
W czasie spaceru raz buzie nam się nie zamykają, bo tyle jest ważnych i ciekawych rzeczy, o których możemy porozmawiać. Często jednak milczymy. Bo tak. Bo cisza też jest piękną rozmową. Wyschłe liście przy silnych podmuchach wiatru spadają z drzew, na polanie mamy scenę rodem z „Pocahontas”. I nie odzywamy się, nie zachwycamy na głos. Wiemy, że mamy przed sobą niezwykłe widowisko. Gdy maszerujemy w górę przez jar, ku słońcu, wiadomo, że któreś zaraz wyciągnie komórę i zrobi zdjęcie. Ku pamięci. I nie pytamy: „Gdzie jesteś?”, „Co robisz?”, „A po co?”, „A jaki jest tego sens?”. Cieszymy się chwilą i tym, co mamy przed oczami. Słowa nie są potrzebne.
Coraz bardziej doceniam ciszę. Już nie piszę z wiecznie włączoną muzyką, już trudniej mi się skupić, gdy ktoś jęczy nad głową. I lubię te momenty, gdy wracam do domu, zamykam się w pokoju na chwilę i leżę, gapiąc się przez okno na drzewa. Jesień dobrze nastraja na takie milczenie.
Udało nam się we wrześniu na kilka dni urwać w Tatry. Zatrzymaliśmy się w Kąckówce, najżyczliwszym zakopiańskim domu. Przyjemnie było porozmawiać z innymi ludźmi o rzeczach istotnych. Rzadkie spotkania z nimi sprawiają, że nie papla się bez sensu w nieskończoność. Albo cisza, albo rozmowy, które coś wnoszą, z mądrymi ludzikami. Tak, tego stanowczo nam za mało.
Pod spodem, starym zwyczajem, wrzucam muzę. Lubię rano, przy niespiesznym śniadaniu, posłuchać poezji śpiewanej lub krzyczanej. Zwłaszcza gdy mowa w niej o czymś tak abstrakcyjnym jak Połoniny Kieleckie. (Tu puszczam zawadiackie oko do Korniszonów).